W poprzednim odcinku obiecałem, że następnym (czyli tym) razem nauczymy się robić geokesza z supertankowca. Niestety kryzys ekonomiczny zawitał także w nasze skromne progi i budżet nie udźwignął wydatku w postaci zakupu rzeczonego morskiego behemota, a pewna korporacja paliwowa, której nazwy wSHELLako nie wymienię, niezbyt entuzjastycznie odniosła się do pomysłu przekazania nieodpłatnie jednego ze swoich okrętów w celu przerobienia go na skrzynkę. Dlatego też zrodziła się idea, aby dzisiaj pokazać Wam jak wykonać tzw. kesza low/no budget ("loł/noł" z hiszp. znaczy nisko/wcale, a nie że "sikał/teraz"). Tak ostatnio wszyscy wokoło narzekają, że pudełka drogie, że kesze mogą tylko mikro robić, bo komornik nad głową wisi i krwawicę wysysa i temu podobne banialuki. No więc będzie o keszu prawie za fri. Za fri grosze. Jak ta opera.
Na otarcie łez i aby zachować duchową więź z nieodżałowanym tankowcem nasz kesz też będzie blaszany.
SPAM
Każdy przynajmniej ćwierć-cywilizowany osobnik rodzaju ludzkiego wie, co to spam. Natomiast już nie każdy wie, że określenie "spam" oznaczające pierdyliard e-maili o kredytach tanich jak barszcz (chyba w Bristolu) i powiększaniu penisów (przeca wiadomo, że nie wielkość a ruchliwość jest ważna) pochodzi od mielonki ze skeczu Monty Pythona. Jeśli ktoś nie kuma kto zacz ten Python, to niech sobie od razu strzeli w łeb gumką z gaci i odmaszeruje się doedukować.
Tak czy owak spam to oryginalnie mielonka. Jakkolwiek mielona mielonka z mielonką mieloną to lekka przesada, to od czasu do czasu taki Przysmak śniadaniowy czy Gulasz angielski każdy normalny mięsożerca lubi sobie wtrząchnąć. I nie pytajcie co jest w takiej mielonce. Nie chcecie wiedzieć.
Mielonka mielonką, ale co to ma do keszy, zapytacie. Ano ma tyle, że mielonki pakowane są w 99,9 % przypadków w blaszane puszki. Powoli wyłania się powiązanie, co? Jeszcze nie? No, jeśli nie, to wiecie - guma z gaci i jak wyżej.
Dla tych którym się jednak wyłania serwuję hint drugi - kesz z mielonki jest tani, bo sam w sobie nic nie kosztuje. Jak to? A tak - mielonkę kupuje się dla mielonki, puszka to efekt uboczny. Co więcej, moi Drodzy, przerabiając puszkę po mielonce na kesza działamy niebywale ekologicznie - przecież gdybyśmy tę puszkę wyrzucili do kosza to puszka w locie staje się śmieciem. A u nas wręcz przeciwnie - jak głosi pierwsze zdanie karteczki opisującej, którą naklejamy na kesze - "TO NIE JEST ŚMIEĆ!".
No dobra, po tym gargantuicznie (trudne słowo) przydługim wstępie przechodzimy do rzeczy.
KESZ
Do wykonania zadania potrzebne będą następujące artefakty:
-puszka mielonki o smaku mielonki
-nóż i widelec, jeśli ktoś umie się nimi posługiwać
-bułka, może być z masłem
-nożyk do tapet. Nie jest wymagane pozwolenie na taki nożyk, chyba że mamy mniej niż 10 lat. I nie mówię tu o wyroku.
-linijka
-kawałek deseczki/sklejki np. ze skrzynki po pomarańczach
-trochę taśmy klejącej
-dwa magnesy - opcjonalnie, jeśli akuat chcemy zrobić kesza magnetycznego. Kesz magnetyczny to taki, który się "przykleja" do metali, całkiem jak mina przeciwokrętowa. Tylko kesz nie wybucha. A przynajmniej nie powinien.
-kawałek gumki z gaci. Może być ten, którym się już dwa razy strzelaliśmy wcześniej w łeb.
Rolę napoju wzmacniającego tym razem pełnić będzie mleko. Powód jest prosty - wczoraj do późnych godzin poranych szyliśmy logbooki więc... no, mniejsza o to, dzisiaj mleko i już.

Z narzędzi bardziej zaawansowanych użyjemy wiertarki. Fajne małe cacuszko (nie cYcuszko, tylko cAcuszko!) ma w ofercie IKEA. Tak, to tam skąd bierzecie ołówki do keszy. Cacuszko kosztuje ok. 70 polskich nowych dukatów i jest w jednym wiertarką i wkrętarką. Na baterie, z kompletem bitów, dwoma wiertałmi i ładowarką w komplecie. W pudełeczku więc w ostateczności chociaż kesza się z tego zrobi.

Do dzieła!
1. Z mielonką postępujemy zgodnie z jej przeznaczeniem - dokonujemy na niej aktu konsumpcji. Używamy w tym celu bułki z masłem i noża. Widelec jest dla szpanu. I bez obawy, śmiertelność podczas/po spożyciu mielonki jest pomijalnie niska. Przynajmniej w porównaniu z katastrofami lotniczymi.

2. Pożywieni, z pustą puszką w ręku i pełnym brzuchem w brzuchu wykonujemy umycie ww puszki aż do czysta (bez skojarzeń). Ci panowie, którzy nie potrafią zmywać naczyć - wstyd! Pozostali dwaj - bardzo dobrze, tylko myjki ciśnieniowe możemy zostawić w spokoju, da się to zrobić rękami i Ludwikiem. Nie, nie czternastym. Butelkowanym.
3. Jako że wieczko puszki nie nadawało się do ponownego użytku, a kesz potrzebuje zamknięcia żeby mu bebechy nie wylatały na ziemię, musimy dorobić nowe wieczko. W tym celu wykorzystamy kawałek sklejki ze starej skrzynki po pomarańczach. Może to być też kawałek blachy/plastiku/bakielitu czy co tam komu wpadnie w ręce, byle nie było too kruche/delikatnie i nieodporne na wodę. Czyli papier/karton/cukier/księżniczki odpadają.
Procedura robienia wieczka opiera się na prostej zasadzie zapożyczonej od średniowiecznych mistrzów małolepszych, a brzmiącej "Przymierz i ciachnij". Przymierzamy kształt puszki do sklejki, odrysowujemy ołówkiem zajumanym z IKEA i odciachujemy zaznaczony kawałek nożykiem do tapet.

4. Aby wieczko ładnie korespondowało z puszką czyli wchodziło tam gdzie trzeba musimy nadać my odpowiedni kształt poprzez zaokrąglenie rogów. Jeśli akurat dziwnym zbiegiem okoliczności Wasza mielonka mieszkała w puszce okrągłej to ten punkt możecie pominąć. Chyba że w punkcie 3. odciachaliście bardzo kwadratowy okrąg. Elegancka strzałka-kursor wskazuje miejsca zaokrąglenia.
Szczelnością się nazbyt nie przejmujemy, bo kesz nie będzie żadnym zakopcem.



5. Wieczko musi się jakoś trzymać naszego kesza. Rozwiązań, jak cymbalistów, jest wiele, ale my pojedziemy po najmniejszej linii oporu i użyjemy majtkowej gumki. Do akcji wkracza też cacuszko. Cacuszkiem wywiercamy w wieczku dwie małe dziurki. Najmniejsze jakie nam wystarczą, bo nie ma sensu robić w keszu większych dziur niż potrzeba. Z boku wieczka robimy małe nacięcia żeby gumka miała sobie którędy iść. Przez dziurki przewlekamy gumkę i zawiązujemy, żeby nie uciekła. Sprawdzamy czy czegoś nie zdupczyliśmy w międzyczasie. Oczywiście nie, gdzyż ciągle jeszcze popijamy mleko.




6. Nasz przykładowy kesz będzie magnetyczny, a zatem zafundujemy mu magnesy. Dwa, bo ta puszka to nie eppendorfka i jednym się nie obejdzie. Magnesy umieszczamy w udpowiednim miejscu (elegancka strzałka itd.). Na miejscu przeciwległym do miejsca odpowiedniego umieszczamy tabliczkę informacyjną. Swoją drogą warto może podmienić już jej tekst np. na coś w stylu "Zaprawdę powiadam ci, jeśli zaiwanisz tę skrzynkę to uschnie ci prawa ręka, zbóju jeden! A jeśli zostawisz ją w spokoju to Twoje praprawnuki wygrają w totka!" Klątwa może i nie zadziała, ale przynajmniej bardziej przemawia do mugola.


7. Teraz czas na to, co geokeszerzy lubią najwyraźniej najbardziej - na oklejanie kesza taśmą samoprzylepną. Nasz kesz jest o tematyce węgierskiej, więc użyjemy taśmy koloru czerwonego, białego i zielonego, gdyż są to kolory węgierskiej flagi. Trzeba tylko być ostrożnym żeby nie okleić w poprzek, bo wtedy wyjdzie nam kesz włoski, a nie węgierski. Oklejenie spełnia funkcję dekoracyjną oraz praktyczną - dyscyplinuje magnesy, które teraz bedą czuły większą więź z puszką/keszem, niż z metalowymi badziewkami do których będziemy kesza mocować. Wieczko i denko też mozemy okleić, jak glamour to glamour i niech będzie po całości.



8. Pojemnik jest już praktycznie gotowy, teraz kolej na zawartość. Logbook już wiemy jak zrobić - trzeba zastosować zasadę trzech kroków - "ciachu-ciachu, wiercu-wiercu, szyju-szyju". Certyfikaty też już wcześniej przygotowane, tylko podziwiać. Z ołówka jeszcze zeskrobujemy logo naszego ulubionego marketu meblowego i mozna go pakować. Do tego jakieś latarki, szklane kulki, krety, zdechłe żaby, jądra nietoperza i voila! keszyk gotowy.

Po skończonej pracy pęczniejemy z dumy i wypitego mleka. Nasze ukontentowanie mąci jedynie fakt, że teraz trzeba będzie wyjść z domu na tę pluchę i tego kesza zanieść i umieść gdzie trzeba. A on taaaki ładny przecież...
Na koniec jeszcze zapisujemy sobie w notatniczku, że strzałki-kursory można dodawać później w programie graficznym, a nie trzeba ich trzymać na patyczku podczas robienia zdjęć.
To by było na tyle w dzisiejszym programie. Zapraszam na kolejne wydanie pt.
"Geokesze - robić samemu czy zlecić firmie outsorcingowej z Bangladeszu?",
w którym porozmawiamy o zaletach i pułapkach galopującej globalizacji.
Do zobaczenia, good night and good luck!
Toczykotwica Słodowy