Pierwszego kesza (Wisła) zdobyłem w drodze na jurę. Wiedziałem, że do całego projektu muszę się bardziej przygotować i ataku dokonałem nieco później...
Założenia przyjąłem takie: zaczynam w nocy (czwartek) od keszy nocnych, śpię i dalej ruszam z buta na zachód, tak aby w niedzielę dojść do samochodu zaparkowanego w Węglowicach. Plan był bardzo ambitny, zwłaszcza że całość atakowałem samotnie - ma to wpływ na szybkość poszukiwań ale i na psychikę. Plusem takiego rozwiązania jest naprawdę głębokie odczucie całości i 100% zdobywania, przy każdym keszu.
Moje plany szybko zweryfikował LAS...
Zwyczajnie w okolicy kesza Puszcza Rominicka utopiłem autko i do północy walczyłem z błotem. Po konsultacji z ArtNoisem, spokojniejszy o pomoc ruszyłem na nocniaki. Też łatwo nie było, nocne, samotne przedzieranie się przez gęsty las sprawiło, że na Krynicy Morskiej byłem już prawie o świcie. Rzutem na taśmę, przed promykami słońca się udało. W drodze powrotnej dobiłem kesze świadomie opuszczone wcześniej. Dotarłem do auta ok. 7 rano - uzupełnienie płynów, krótki sem i oczekiwanie na Pawła. Bez problemów udało się wyciągnąć kinetykiem pojeepanego i przed czternastą ruszyłem w dalszą drogę. Szedłem dość sprawnie, choć nie bez bardzo trudnych i czasochłonnych przepraw przez gęsty las, a dodatkowo z ekwipunkiem ważącym ok. 20 kg. Już po zmroku doszedłem do kesza Ustka, Miałem problem z podjęciem kesza bo właśnie trwała tam impreza (osiemnastka) i latając z latarką pewnie bym spalił miejscówkę, tym bardziej że od razu wzbudziłem sensację wygramolając się w nocy z lasu... . Od słowa do słowa, wkręciłem się na imprezę - jak zdrożony wędrowiec w wigilię zostałem przyjęty. Napojony i nakarmiony, a dodatkowo mogłem przenocować w altanie nad stawem, co jest lepsze niż hamak w lesie. Raniutko ruszyłem dalej, po drodze przedzierając się przez rzekę - przy okazji dbając o poranną toaletę.
Tak sobie wędrowałem, aż skończyła mi się woda przy keszu Gryfino. Postanowiłem zejść do cywilizacji. We wsi zakończyłem piesze zdobywanie. Dotarłem do auta i dalej już samochodowo. Kilka keszy padło moim łupem. Zmieniłem natomiast kierunek i zacząłem jazdę na południe, wschodnią granicą. Tak dotarłem do Terespola, gdzie spotkałem się z Cichym, Srykerem i Ziółkiem - ustaliliśmy miejsce biwaku, gdzie się udałem, kończąc keszowanie tego dnia. Noc w samochodzie, jak już chłopaki dojechały nie było sił na imprezkę - dwa piwka i lulu. Następnego dnia powróciłem na zachodnią granicę i dalej na południe - dotarłem do Złotego Stoku, którego nie mogłem znaleźć (dokładność sygnału 12m...). Wiedząc, że i tak nie dam rady całości wróciłem do domu. Po pierwszym ataku brakowało mi 29 keszy, które dobiłem w dwóch kolejnych, popołudniowych atakach.
Podsumowując, zdobywanie piesze jest możliwe ale wymaga wspaniałej logistyki i wiele czasu - jeśli nie wyczynowo, to co najmniej tygodnia na taką ekspedycję potrzebujecie. Zdobywanie samotne jest trudniejsze, bardziej czasochłonne i niebezpieczniejsze, chyba lepiej w zespole dwu-, trzyosobowym.
Najszybciej projekt zdobędziecie motorem crossowym, najprzyjemniej rowerem ze stałą bazą gdzieś pośrodku. Pewnie ok trzech, czterech dni na to trzeba.
W lesie pełno zwierzyny; od kleszczy i komarów po jelenie. We wsiach bociany, a w jednej barmanka z wydatnym dekoltem
Projekt bardzo Wam polecam, jest WIELKI !!!, a największym jego walorem jest czynnik edukacyjny, każdy po zdobyciu nabędzie dużo doświadczenia.